Termin wystawy: od 27 września do 18 października 2013 r.
Nina Rostkowska urodziła się w 1962 roku w Krośnie. Ukończyła Instytut Wychowania Artystycznego na UMCS w Lublinie. Dyplom uzyskała w pracowni profesora Mariana Stelmasika. Uprawia malarstwo olejne, akrylowe, akwarelowe oraz grafikę i rysunek. Jest autorką szeregu opracowań plastycznych książek, ilustracji innych wydawnictw (w tym plakatów i folderów) oraz materiałów informacyjno-reklamowych. Swoje prace prezentowała na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych, Nina Rostkowska zajmuje się Galeriami Sztuki w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, jednocześnie prowadzi tam działalność edukacyjno-plastyczną z młodzieżą i dorosłymi. Mieszka w Krościenku Wyżnem.
Dusza dobiera sobie Towarzystwo -
I - zatrzaskuje Drzwi …
Emily Dickinson
Regio dissimilitudinis – Zygmunt Kubiak używa tego terminu w jednym z rozdziałów książki Brewiarz Europejczyka, oznacza on „krainę, gdzie wszystko jest inaczej”. Wydaje się, że słowa te doskonale określać mogą dziedzinę malarstwa, w tym też twórczość Niny Rostkowskiej. „Inaczej” czyli niezwykle, bezwarunkowo i afirmatywnie. „Kraina” zaś jest tu miejscem wizualnego ekwiwalentu stanów intelektu i emocji.
W malarstwie Niny Rostkowskiej zauważalna jest stałość pewnych kontekstów, swoisty rodzaj zaangażowanego spojrzenia, które wybiera, z nieskończoności bytu, rzeczy, sensy, widoki, uczucia i „zatrzaskuje drzwi”, by nadać im rodzaj sublimacji, by z ich zanikającej i odrealnionej widzialności wydobyć blask obecności, ideę ukrytej prawdy. Artystka kreuje pozytywne obszary malarskie, w których obdarowuje oko rudymentarną wolnością. To w nich liryka i emocje tworzą czystą strukturę przyjmującą nas otwarcie i bezcieleśnie, jak przestrzenie natury powietrza.
„To, co w obrazie prezentuje się jako x, nie może być nigdy przełożone jako x” - pisze Kornelia Binicewicz. Obraz więc ma swój alfabet, język, swój kod, autonomiczną rzeczywistość. Taką osobną, nieprzekładalną sferę posiadły kolory Niny Rostkowskiej, ich złożone relacje, wzajemne powiązania wizualnym dyskursem, stały się synonimem żywiołu, którym rządzi ukryta zasada, nie znająca spoczynku. To zapewne dlatego myśl przepływa tak swobodnie poprzez zahaczone konteksty – owal kompozycji jest aluzją do staroegipskiej palety, a zarazem konwersacją form w pejzażu współczesnym. Uderzającą cechą owej wolności jest wyzwolenie od wszelkich schematów, formuł, czy filtrów, które stawiałyby obraz wobec jakiejś konieczności. Brak takich uwarunkowań sprawia, iż w recepcji dzieł artystki pojawia się uczucie zadziwienia, wrażenie pokrewne temu jakie niesie lektura dzieł Bonnarda. Oto stajemy wobec powstrzymanej chwili, to co widzialne przenika pamięć dotyku, gra złudzeń odsłania inną stronę znanego. Obraz jako pierwiastek synestezji.
Swoisty intymizm tematyczny malarstwa Niny Rostkowskiej eksponuje motyw postaci, a raczej jej powidoku, nostalgicznej figury, wyodrębnionej z otoczenia jako substancja, rodzaj kondensacji. Wrażenie to jest nieoczywiste, brak bowiem kontynuacji wątków scalających wizerunek. Odnosimy wrażenie śladu obecności – niepokojącego znaku transpozycji w metaprzestrzeń i metaczas. Kompozycje przenika stan permanentnego trwania – autorka nobilituje najdrobniejszy okruch chwili, to pamięć jest matrycą odciśniętych wrażeń, dojrzeń, nie-oczekiwań. Echo tych epizodów współbrzmi jak napięta tafla lustra – obrazu, który ocalił nieuchwytne. „Są łzy rzeczy” – zdają się potwierdzać pulsujące drobiny alfabetu formy artystki. Łzy błękitu – kruszonego jak tafla zwierciadła, roztartego w linię podziału, dalekiego echa miejsc; łzy mglistej niebieskości, nieprzebytej planszy jutra, zszarzałej ultramaryny, gęstego kobaltu. Łzy turkusowych pasaży, bladej krawędzi świtu…
Ogromna różnorodność formalna malarskiego zapisu sprawia, iż próżno szukać w dziele artystki układów powielonych. Są to raczej odrębne archipelagi gestu. Ornament spotyka się tu z uwikłaną linią, szczelność płaszczyzny narusza prześwit, impast zakrywa laserunek, zaś dopełniające się kolory intonują antynomie brzmień.
Charakterystyczna dla artystki jest pulsująca, żywotna linia - znikliwa, naderwana w momencie zawiązywania kontekstów. Wiele jej form tworzy warstwy napięć obrazu. Niekiedy impulsywna, jak rozsypane pismo, to znów kategoryczna, odgradza niuanse tonacji, bywa śladem zadrapań, pośpiesznej korekty, by zaraz nazywać w syntezie lapidarnego znaku. Spiętrzona w barwną plamę staje się akordem obecności, określanej - jak u Giacomettiego – zacieśnianą strefą jakiegoś centrum. Są też linie labirynty, ślad papilarny „tu i teraz”, topografie Tajemnicy. I jak Apollinaire utrzymywał, iż w wierszu są frazy samorodne, nie stworzone, tak w obrazach Niny Rostkowskiej konfiguracje linearne otwierają się niejako do wewnątrz, naruszają granice płaszczyzny, dążąc do kresu widoczności. To jakby wieść myśl nie ku interpretacjom dzieła, lecz wskazywać kierunek przeciwny, ku idei, pierwszemu śladowi. Ów impuls przenika ostateczną formę nadając jej cechy rozedrganej konstelacji.
Intrygującą sygnaturą artystki jest punkt, to element konstrukcyjny oraz powściągnięcie iluzji, powrót do porządku geometrii, dźwięk wiodący ku harmonii. Jest czymś, co Kandyński nazwał „wyjątkowym połączeniem milczenia i wymowy”. Często owe punkty są oczyma, zwracającymi się na zewnątrz, poza granice obrazu.
Model obrazu Niny Rostkowskiej składa się ze współbrzmień, które pozostają wzajemnie uwarunkowane. Jest taki muzyczny termin discordia consors, co można przetłumaczyć jako zgodna niezgodność, gdzie dźwięki przeciwne współbrzmią ze sobą, gdzie równoległe linie nagle przeplatają się, odległe barwy dostępują harmonii, a różne od siebie uczucia zespalają się. Energia i smutek, substancja i pustka, inwokacja i cisza, śmiech i zaduma, niebyt i czas. Dusza jest jedynym miejscem, które zdoła pomieścić te wszystkie stany. Tylko w niej istnieje taki rodzaj logiki, który potrafi pojmować to, co nielogiczne i taki rodzaj wyobraźni, który unosi niewyobrażalne. A kamerą duszy są oczy. To one są nośnikiem światła, które określa materię natury, lecz równocześnie transcenduje ją.
Chiński poeta z IX wieku, Weng T’ing Yun, tak opisuje miejsce, którego doznał: (…) Szron na deskach mostu i na tym ślad stopy. Mamy w tym wersie konkret, a równocześnie niezaspokojoną tęsknotę, wspomnianą wcześniej „zgodną niezgodność”. Takie właśnie są idee kolorów i rytmów w obrazach Niny Rostkowskiej. Taka jest jej struktura narracji, dlatego owo malarstwo tak uwodzi, gdy wejdziemy w jego nurt, nie sposób się nie dać unieść, gdyż źródło płynące z duszy orzeźwia, niesie odnalezione, lub – jak kto woli – utracone piękno.
Kompozycje artystki podlegają swoistej gradacji walorowej, jest to rodzaj gęstej luminacji, przepełniającej wszystkie strefy obrazu. Rozświetlenie – taka jakość jest próbą definicji rozproszonej jasności owych płócien, miękkiej poświaty przenikającej barwy, promieniowania faktur i płaszczyzn. Unikalna synchronizacja światła i koloru ma działanie enigmatyczne, alogiczne, jak natura uczuć.
Fundamentalnym stanem dla istnienia jest odczuwanie. Labirynty światła w obrazach Niny Rostkowskiej są swoistym uobecnieniem owej rzeczywistości odczuć, stopniowaną odsłoną w której dokonuje się wejście w pierwotny impuls, alegorią zdjętej maski. W kolejnych obrazach – spektaklach przeglądają się w sobie, jak w rozbitym zwierciadle, cząstki epizodów. Ich bezgłośne, wszechogarniające echo, jest jak ścieżka powrotna ku chwili. Przewodnikiem dla oka jest rozwarstwiona materia przenikających się linii i płaszczyzn, punktów – konstelacji formy. Bezpośredniość i fragmentaryzacja zapisu dzięki sile emocji oraz intensywności przekazu chwyta esencję rzeczywistości, poezję utraty, surową treść prawdy. Świat, który dzieje się teraz, jawi się jako rozświetlony tajemniczym blaskiem kosmicznej harmonii.
Platon w Timaiosie nazywa oczy „nośnikami światła” – phosphora. Takie właśnie wrażenie mamy patrząc na obrazy autorki, tak też możemy pomyśleć o jej oczach. Pochwycone przez artystkę światło nadaje komplementarności naszemu widzeniu, gdzie obraz istnieje jako tożsamy w każdym fragmencie i w każdej całości.
W pewnym sensie obrazy są na zawsze zamkniętymi wnętrzami, pokojami, w których gości myśl… Kiedy Nina Rostkowska rozkładała obrazy w swojej pracowni, jedne opierając o ścianę, inne o sprzęty, pomyślałam sobie, iż tylko tu i tylko teraz (hic et nunc), że tylko ta pora dnia jest ową jedyną, w której kolor niepowtarzalnie promienieje, a popołudniowe cienie odkrywają tajemnice konturów, poświat i form, wibrując wespół ze światłem. Każde spotkanie z odrębnym zestawem tych obrazów będzie innym rysunkiem światła, inną teksturą tkanki koloru, inną przestrzenią ciszy.
Marlena Makiel-Hędrzak